Widać było, iż ten zaniedbany szczątek mocno ciekawość jego obudził. Ręce mu się trzęsły, gdy dobywszy, począł się w nim rozglądać. Simon z przymrużonemi oczyma spozierał na niego szydersko.
— Co pan chcesz za to? co to jest? — zapytał, usiłując ukryć poruszenie.
— To, to jest fałszywy antyk, — odparł żyd powoli, — który niema żadnej wartości; ja go nie sprzedaję, bo odemnie nic podrobionego nie wychodzi...
O’Wall słuchał, bledniejąc, jego miłość własna znawcy była obrażoną. Wolałby był pewnie nabyć fałszywą starożytność, niż pogardliwie rzuconą dostać naukę, że się na tem nie znał, co sądził, że się znał na wszystkiem.
Zwolna bronz wysunął się z jego ręki, usta skrzywiły — i O’Wall zabrał się wychodzić.
A że stary Simon nieokazywał ochoty do dalszej rozmowy, i dyrektor czuł, że nie miał tu co robić. Gospodarz tymczasem porządkował mieszkanie, różne drobnostki, jakby nie miał też ochoty gośćmi się więcej zajmować.
Belotti potrzebujący namysłu, co miał począć dalej, nie chciał dłużej tu pozostać. Zabierali się zwolna do wyjścia, a Simon nie zatrzymywał ich, tembardziej, że nowy przybysz, przed chwilą wszedłszy zwolna na próg magazynu i pozdrowiwszy skinieniem głowy Simona, zdawał się czekać na odejście gości, których tu zastał, — nimby o interesie, jaki go tu sprowadzał, mówić z Simonem rozpoczął.
Strona:PL JI Kraszewski Nera 2.djvu/31
Ta strona została skorygowana.