i, jako prawnik, będę pomocnym, ale — mów jaśniej! mów mi, jak do tego przyszedłeś...
— Napomknąłem ci już przed kilku dniami, — dodał Simon pośpiesznie. — Jestem sam, sam — na całym świecie... kochałem to dziecko, które odepchnąć musiałem... będę kochał tę sierotę... przyswoję ją sobie, uczynię z niej — królowę! Ona już dziś jest nią pięknością swoją i rozumem, wszyscy się na to godzą... Zdumiewa się jej świat... zobaczysz, co ja z niej uczynię... Kochany Salmonie... pomagaj mi...
— Nie rozumiem jeszcze, do czego żądasz pomocy mojej?
— Do uznania mnie jej opiekunem, — zawołał Simon. — Ci ludzie ja zgubią. Dyrektor cyrku już się nią od niejakiego czasu zajmuje i ztąd prawa pewne sobie rości... chce ją sprzedać... Jakiś stary pułkownik gotów ją nabyć! Powiada, że chce być ojcem... znane to są wybiegi... Ten człowiek ma miliony... ale ja, — ja też potrafię z nim walczyć złotem. Naostatek ten Francuz, dziennikarz, pęcherz nadęty dowcipem, obiecuje jej sławę i ciągnie do teatru...
— A ona? — zapytał Salmon.
Rozmowa toczyła się tak jakoś urywanemi, nieporządnemi frazesami, Simon tak jeszcze przyjść do siebie nie mógł, iż prawnik pokilkakroć musiał mu zalecać spokój i chłód, nim wymógł, by obaj weszli do izdebki za magazynem i tu nanowo rozpoczęli — wykład całej sprawy.
— Widziałeś mnie zawsze zastygłym, zniechęconym do życia, obojętnym na wszystko —
Strona:PL JI Kraszewski Nera 2.djvu/34
Ta strona została skorygowana.