— Mówiłeś z nią? cóż ona? — przerwał prawnik.
— Nie wie jeszcze o niczem. Dziś, jutro, muszę się z nią widzieć.
Salmon dumał.
— A nie lepiejby było, — rzekł — gdybyś to mnie powierzył! Jesteś w gorączce, nie władasz sobą. Zdaj to na mnie.
— Tak, — ja jestem w gorączce, — potwierdził Simon, — ale ty za chłodnym. Nie weźmiesz mojej sprawy do serca. Ja długo nie miałem nikogo, — teraz tej ostatniej gałązki czepiam się, jak wybawienia. Wróć mi życie! Salmon! wróć mi życie. Niech mi zaufa. Zrobię z niej królowę, otoczę ją blaskiem, będzie panią. Nie potrzebuje nikogo, ludzie przed nią padać będą! Jest piękna, jest rozumna, będzie panowała nad tym światem.
Mówił tak namiętnie, iż Salmon po kilkakroć musiał go wstrzymywać i uspakajać.
— Tak jest, — oszalałem! — tłómaczył się prawnikowi, — ale to krew moja... to jedyna istota w świecie, która do mnie należy i mnie wiąże z nim.
— Czekaj-że! — odparł Salmon, — wszystko się da przeprowadzić wedle twojej woli.
— Czekać! Nie! ani chwili czekać nie można, śpieszyć potrzeba, — odezwał się Simon, — idź natychmiast do niej. Mów z nią, potem mów z dyrektorem, zapłać i wykup ją. Nie mogę pomyśleć nawet o tem, że się nią obcy opiekują, że zaprzedaną może być krew moja...
Strona:PL JI Kraszewski Nera 2.djvu/36
Ta strona została skorygowana.