pokojem, myśląc nad losem swym przyszłym, który się jej przedstawiał w barwach jakichś ciemnych i niepewnych. Nie mogła jeszcze pojąć, co się z nią i koło niej działo, nie wierzyła temu, co słyszała. Siostra starała się ją pocieszyć i ukoić, gdy zapukano do sypialni i służący podał bilet Salmona, z dopiskiem, iż w pilnej sprawie potrzebował nieodzownie widzieć się i mówić z Nerą.
Nie robiła trudności, czując, że on jej coś przynosi może od tej zagadkowej rodziny, której istnienie tak późno się objawiające, w taki niepokój ją rzuciło.
Otworzyła drzwi do saloniku, w którym adwokat stał poważny, zimny i powierzchownością swą samą ostudzający. Chociaż sprawa przyjaciela Simona obojętną mu nie była, nawyknienie do obchodzenia się z interesami wszelkiemi zimno i na pozór obojętnie, nadawało mu powierzchowność człowieka, który jest tylko posłem i pośrednikiem obcym temu, co przynosił.
Nera mierzyła go oczyma ciekawie, gdy po przywitaniu chłodnem, Salmon oznajmił jej, że przychodzi od rodzonego ojca jej matki — od dziada. Drgnęła, słuchając go.
— Mamy na to dowody, że nim jest, — dodał adwokat. — Pani jesteś niepełnoletnią, on więc, jako najbliższy krewny, opiekunem jej naturalnym być musi. Jeżeli dotąd nim nie był, to tylko dlatego, że wnuczki wyszukać nie mógł, że sam długi czas nawet o niej nie wiedział.
Strona:PL JI Kraszewski Nera 2.djvu/39
Ta strona została skorygowana.