— Właśnie ja myślałem o tem, — przerwał adwokat. — Simon niema prawie mieszkania w któremby panią mógł przyjąć. Pomimo swoich dostatków, nawykł żyć, jak anachoreta; ma tylko ciasną izdebkę przy magazynie... Magazyn, do którego o każdej godzinie kto chce, wejść może, nie jest wcale miejscem właściwem dla takiego spotkania, jakie ją czeka... Co mam począć? Chcesz pani chwilkę się wstrzymać tu, a mnie dozwolić wyprzedzić ją — i zasiągnąć rady, pomówić z Simonem? — naostatek, jeśli to nie będzie dla niej przykrem, mógłbym starego wysłać do mojego biura, a tam byliśmy zupełnie sami... Ale możeż-że pani i zechcesz pozostać tu na chwilę sama?
— Muszę, — odezwała się Nera, — masz pan słuszność, do magazynu iść mi niepodobna. Idź pan, — zaczekam tu na niego... chociaż...
I powtórzyła rozkazująco niemal:
— Tak, — idź pan.
Miejsce do oczekiwania na kogoś nie było stosownem bardzo, gdyż właśnie w rogu ulicy tej, prowadzącej od willi, ruch zrana był najżywszy. Ale Nera nie lękała się niczego i nikogo, nawykła była sama radzić sobie. Umysł zaś jej tak był w tej chwili silnie poruszonym, myśli tak górą biegły, że drobnostką wydawać się musiały sprawy dnia powszedniego, choćby najpoważniejsze. Tu los życia się miał rozstrzygnąć.
Patrzyła na przechodzących i nie widziała nikogo. Ogromny eukaliptus, pod którym stanęła, osłaniał ją cieniem swoim. Po za sobą miała
Strona:PL JI Kraszewski Nera 2.djvu/44
Ta strona została skorygowana.