czniejszych położeń, — on też zabrał głos, wyręczając starego.
— Pan Simon — rzekł, wskazując. — Jest to ojciec matki jej. Dowody na to są do rozpatrzenia. Nie ulega wątpliwościom co pana Simona z nią łączy.
Stary przerwał głosem słabym:
— Tak, możesz mi uwierzyć. — Długie lata pracowałem nad tem, aby pewność uzyskać, że dziecię córki mojej żyje — i że niem wy jesteście...
— A matka? — wtrąciła Nera.
Twarz Simona zadrgała nerwowo.
— Nie pytajcie mnie o nią, — rzekł, — nie chcę kłamać. Matka wasza żyje, ale wy dla niej — nie żyjecie. — Wyrzekła się was dziecięciem, znać jej nie powinniście. Wprzódy jeszcze tak samo zaparła się mnie, ojca... porzuciła. Nie miała serca... nie mówmy o niej.
Nera milczała.
— Matka! — rzekła zcicha.
— Nie mówmy o niej, — sucho i gniewnie przerwał Simon. — Jesteście moją wnuczką, — to nie ulega wątpliwości, — dowody rozpatrzeć będziecie mogli. Chcę was uratować, dać wam swobodę, zapewnić los. Nie mam nikogo na świecie.
Staremu głos coraz słabł i drżeć zaczynał.
— Tak, — rzekł z wysiłkiem, — mogę wam zapewnić los świetny, bardzo świetny, niezależność, stanowisko... wyjątkowe... swobodę.
Oczy Nery, wlepione były w niego, jakgdyby do głębin jego duszy chciały się dostać, zrozumieć go, — dobyć z nich słowo tej zagadki.
Strona:PL JI Kraszewski Nera 2.djvu/47
Ta strona została skorygowana.