Salmon, który spostrzegł w tej chwili, że osłabiona Nera chwiała się, szukając, na czemby zeprzeć się mogła, przysunął krzesło, na które padła znużona, i razem dał drugie Simonowi.
— Dozwólcie mi przyjść do siebie, opamiętać się, — odezwała się Nera. — Jesteście moim dziadem, nie wątpię o tem, — rzekła, obracając się do niego. — Jakiżby inny powód mógł was skłonić do — dźwigania ciężaru, jakim ja jestem? Pozwólcie mi mówić z wami otwarcie... Wiecie pewnie, jak upłynęło dzieciństwo, pierwsze lata młodości i cały ten czas aż do dziś dnia... Miałam ciągle prawie swobody może więcej nawet, niż mojemu wiekowi należało, nawykłam do niej... Obawiam się, czy nie będę wam ciężarem, zmartwieniem, zamiast być pociechą... Nie wiem, jak wy patrzycie na życie, — ja sama jeszcze nie mam wyrobionego o niem pojęcia. Zgodzimyż się my z sobą?
Simon słuchał chciwie.
— Pozwólcie teraz mnie rzec słowo, — odezwał się.
Nera skłoniła głową. Simon mówił dalej:
— Wiesz, że ja jestem żydem i mojego zakonu nie wyprę się do zgonu, ale wam nie bronię wierzyć, jak chcecie. W tem wam nie uczynię ucisku... Macie upodobania, jak słyszałem, — muzyka, książki, sztuka was pociąga ku sobie; ja wam do zaspokojenia tych potrzeb dostarczę wszelkich środków najwyszukańszych. Będziecie mieli najwykwintniejszą swobodę.
Strona:PL JI Kraszewski Nera 2.djvu/48
Ta strona została skorygowana.