— Ale Paryż znacie, — przerwała Nera, — że w nim nie jeden on jest, ale sto różnych atmosfer i światów. Zbrukać się w nim można, ale i czystym pozostać i urosnąć. Ma zgniłe powietrze dla piersi zgniłych i czyste dla czystych. Paryż...
Zamilkła, Simon popatrzył na nią.
— Tak, — dodał. — Jest on zły, ale lepszego miasta niema na świecie. Pan Bóg nie założył ma ziemi grodu swojego nigdzie, a złe duchy budują swoje bałwochwalnie przy naszych domach modlitwy... Paryż, — gdzie zechcesz zresztą...
Uderzył się ręką po czole, a potem obiema ścisnął pierś z jakimś wyrazem uspokojenia i radości.
— Niech-że będzie błogosławiony Bóg Abrahamów i Jakubów, — począł w uniesieniu, — który mnie, starca-sierotę uczynił ojcem i dał mi rodzinę i nadzieję, niech będzie błogosławiony Jehowa.
Podniósł ręce.
— I niech błogosławi tobie, a trzyma cię na drodze prostej, a chroni od plamy i skazy.
Skończył jakimś krótkim wykrzyknikiem po hebrajsku.
Nerze, która spojrzała na niego i zobaczyła oblicze starca rozjaśnione, zmienione radością, serce uderzyło poraz pierwszy w życiu jakiemś uczuciem jej dotąd nieznanem.
Simon, który się jej wydawał strasznym i dzikim, — był teraz poszanowanie godnym, — i w nim uderzało serce, tem wszystko uświęcającem uczu-
Strona:PL JI Kraszewski Nera 2.djvu/52
Ta strona została skorygowana.