cowanym pośrednikiem... pomocnikiem, a sam nie wystąpię.
Nera słuchała sama, w myślach pogrążona, — obawa nadzwyczajnych ofiar, jakie oswobodzenie jej wymagało, męczyła ją.
— Kochany wybawco mój, — odezwała się do dziada. — Strach mi wspomnieć o tem, — ale te ofiary, jakie musisz ponieść dla mnie... A! Belotti! — a potem, potem — bierzesz mnie zupełnie ogołoconą ze wszystkiego. Siostrze miłosierdzia, która mnie i jak siostra i jak matka pielęgnowała w chorobie, doktorowi, nie mam się czem wypłacić.
Z niezmierną żywością stary począł rozpinać suknię i dobył ogromny pugilares zbrukany, z którego drżącą ręką, nic nie mówiąc, dobywał bilety bankowe i kładł je na kolanach Nery.
Kilkanaście ich już leżało zmiętych, gdy rękę jego wstrzymała.
— Nie, nie, — zawołał, — nie sądź mnie skąpym, — ja skąpię tylko dla siebie. Ty potrzebujesz wiele i mieć powinnaś na zawołanie. Nie chcę, abyś co chwila była zmuszoną mnie prosić. Masz do jutra dwadzieścia tysięcy, jutro mogę ci dać drugie tyle. Pierwsze dni muszą nas kosztować. Jestem przygotowany!! Dam ci, co zechcesz. Stanie mnie na to! Nie ruszę grosza twojego kapitału, bo wszystko, co mam, jest twojem, a przyszłość musisz mieć zabezpieczoną i świetną.
Strona:PL JI Kraszewski Nera 2.djvu/55
Ta strona została skorygowana.