— A! panie Simon — poczęła wdowa, ręce składając — przepraszam pana. Nie miej mi za złe... Proszę...
— Nie masz mnie pani przepraszać za co — przerwał stary — to ja raczej powinienem przeprosić, że się jej narzucam. Mam wielką, wielką prośbę do pani.
Pułkownikowa spojrzała zdumiona.
— Pan! do mnie! — odezwała się, — pan do mnie!
— Tak jest — począł po krótkim namyśle Simon, głosem, w którym pani de la Porte czuła poruszenie, jakiego się po starym, wystygłym człowieku, nie spodziewała. — Tak jest! Możesz mnie pani z bardzo przykrego wyzwolić położenia; ale — posłuchaj naprzód. Muszę się jej wytłómaczyć. Znasz mnie pani od lat kilku, jako człowieka zajętego tylko liczeniem pieniędzy i czyszczeniem zabrukanych rupieci. Słyszałaś zapewne, że nie mam rodziny. Otóż, stała się rzecz niespodziana — odzyskałem zatracone dziecię — wnuczkę moją. Potrzebuję do niej towarzyszki, opieki — muszę ją naprzód wyrwać ztąd, z Nizzy. Przychodzę więc błagać panią, abyś, choćby na czas pewien, została jej opiekunką i — jechała z nią do Paryża. Podróż ta jest pilną.
Pułkownikowa zbladła i ręce załamała.
— Panie Simon — odezwała się — wymagasz rzeczy wprost niemożliwej. Jestem związana przyjętemi na siebie obowiązkami.
Strona:PL JI Kraszewski Nera 2.djvu/76
Ta strona została skorygowana.