były całkiem inne tu, na osobności, niż powszednich dni w salonie.
Urywki rozmowy dosyć głośniej dochodziły do niego.
Nera, śmiejąc się, mówiła.
— Proszę i rozkazuję, abyś był dla niego bardzo grzecznym i nie drażnił biednego chorego, nazbyt się zbliżając do mnie. Czyż nie dosyć masz tych przejażdżek, na których aż nadto sobie pozwalasz?
Rumun pochwycił rękę i coś zaczął gwałtownie i pośpiesznie odpowiadać, tak, że Nerę do śmiechu pobudził. Lesław już ani słyszeć, ani widzieć nie chciał więcej.
Drgnął konwulsyjnie, jakby się z jakiegoś snu chciał otrząsnąć, zawrócił i krokiem mierzonym poszedł napowrót do konia swego.
Ze śmiertelną bladością na twarzy powróci w to miejsce, gdzie parobczak jeszcze wierzchowce przeprowadzał, odebrał swojego, rzucił mu dwudziestofrankówkę, skoczył na siodło i kłusem popędził do Nizzy. Tym razem koń go prowadził, bo nie wiedział ani dokąd, ani którędy jechał.
W chwili, gdy jeszcze był na drodze nieopodal od szynczku, — Nera ze swym towarzyszem wyszła z zarośli, spostrzegła go odjeżdżającego, poznała i z twarzą straszliwie zmienioną bólem jakimś, zatrzymała się chwilę. Rumun sobą i nią zajęty nie widział nic. Ona odgadła wszystko.
Strona:PL JI Kraszewski Nera 3.djvu/103
Ta strona została skorygowana.