skutków, znużenia i wzruszenia się obawiała, ale Lesław tym razem mocno obstawał przy swojem, upierał się jak dziecko i, koniec końców, ze starym kamerdynerem, rannym pociągiem udał się do Nizzy.
Tu, spocząwszy nieco w swej willi, ustrojony, wyświeżony, około południa zaprządz kazał do karetki, chociaż chciał jechać amerykanem i stary kamerdyner ledwie go wiatrem i pyłem odwiódł od tej myśli.
Rozpoczęto wizyty.
Po drodze była marszałkowa, na której to uśmiechnięte widmo życia uczyniło wrażenie bolesne. Zaraz w progu kaszel nie dał mu się nawet przywitać.
— Kochany hrabio, zły dzień wybrałeś, — odezwała się Ossowska, — wiatr dziś nieznośny.
Lesław śmiechem chciał zbyć troskliwość marszałkowej, dowodząc, że się już oswoił z tutejszym klimatem, i że mu nie szkodził, — ale kaszlu długo uspokoić nie mógł. Z pół godziny tu przesiedziawszy, hrabia wyruszył dalej.
Nerę zastał samą, z pułkownikową, — bo książę rzadziej teraz przesiadywał u córki, a Andrea, znalazłszy towarzystwo rówieśników, z którem się zabawiał wesoło do białego dnia, — spał jeszcze.
Wszedł, nadrabiając fantazyą, usiłując żwawym i silnym się przedstawić po długiej niebytności. Nera witała go milcząca i pomieszana, on uśmiechnięty i niby wesół.
Strona:PL JI Kraszewski Nera 3.djvu/121
Ta strona została skorygowana.