— Chciałem panią i księcia pożegnać, — odezwał się, — bo się spodziewam temi dniami w długą podróż wyruszyć do kraju, a że wieści nas doszły... powinszować razem i złożyć moje życzenia.
Rumieniec okrył bladą twarz Nery.
— Ale gdzież jest książę i Andrea? — zapytał, — radbym ich widzieć, bo jeszcze dziś muszę powrócić do matki, która będzie niespokojną. Byłem trochę osłabiony, ale teraz znacznie się lepiej czuję. Nizza i Hyères zaczynają wypędzać gości skwarem, który się już czuć daje. Dokąd-że państwo tego roku? — zapytał.
— My? — zmieszana ciągle odparła Nera. — Zapewne później do Włoch się udamy. O projektach ojca nie wiem jeszcze. Przez czas jakiś mniej bywał w Monaco, teraz znowu częstsze robi wycieczki.
— Nie dziw, gdyż dowiaduję się, że towarzystwo z Nizzy znacznie się zmniejszyło, rozjeżdżają się zimowi goście.
Rozmowa, trzymana w tak zupełnie obojętnym tonie, — była w sprzeczności z tem, co oczy ich i wejrzenia mówiły. Lesław tęskno spoglądał na tę uronioną nadzieję, ona, po Andrei znajdowała go wielce dystyngowanym, ale żal miała do niego, że tak łatwo i bez walki jej się wyrzekał. Uśmiechała się, choć z pod uśmiechu tego dobywała się uraza i tłumiony gniew. Ona mogła go nie kochać i porzucić, — ale on, — on, jej zdaniem, nie miał do tego prawa.
Strona:PL JI Kraszewski Nera 3.djvu/122
Ta strona została skorygowana.