Nie umiejąc uszanować boleści tej, Andrea brutalnie szarpnął ją za suknię.
— Nareszcie, znalazłem cię! ale któżby się mógł domyślić tej żałobnej podróży! — zawołał niecierpliwie, rękę jej podając. — Mam bardzo pilny interes.
Nie mówiąc słowa Nera, która się w początku opierać chciała, uległa naleganiu i wyszła z nim w uliczkę, która, jak zwykle, była pustą. Dwa psy i dwoje dzieci z cmentarza bawiły się pod murem.
— Że też tu nawet nie mam od ciebie spokoju! — dumnie odezwała się Nera.
— Force majeure! — roześmiał się brutalnie Andrea. — Przegrałem wczoraj na słowo honoru dziesięć tysięcy, jeżeli ich nie zapłacę dziś, nie pozostaje mi nic, tylko w łeb sobie wypalić.
Nera spojrzała na niego pogardliwie.
— Daleko prościej było, — odparła, — odrazu to zrobić, a nie gonić aż tu za mną.
Andrea wąsa kręcił.
— Dla tych mizernych dziesięciu tysięcy! — zamruczał.
Kobieta poczęła wolnym krokiem iść ku miastu, nic nie odpowiadając, i dobry kawałek drogi ku kościołowi w rynku uszli tak milczący.
— Więc cóż? — zapytał w końcu Andrea.
— Dług zapłacę, — ale mi podpiszesz prośbę o rozwód.
Rumun skłonił głowę, uśmiechając się.
Strona:PL JI Kraszewski Nera 3.djvu/128
Ta strona została skorygowana.