iwnej młodości ginął pod tą maseczką zarozumiałości zepsutego dziecięcia.
— Jesteś śliczna jak anioł! — odezwała się, witając ją ciotka. — Stary Filipesco gotów oszaleć.
— A! ale nie dla niego przecie moja Lolotta, choć i księciem jest i ma może znowu jakie pół miliona. Dla Lolci dwadzieścia tysięcy franków rocznego dochodu!!! nie starczy na szpilki.
Lolotta potwierdzająco się uśmiechnęła, a matka dodała cicho:
— Jest to królewski kąsek!
— A! tak, ale królów tak ubywa codzień, a tych kąsków liczba tak rośnie!!
Du Pont złośliwej tej uwagi słuchać nie chciała. Wszystkie razem wyszły do saloniku, a w jadalni już nakrywano do śniadania.
Salonik pani du Pont, łatwo zgadnąć jak wyglądał. Nie mógł się on obejść bez tego, co dziś nadaje jedynie pewną dystynkcyę mieszkaniom ludzi, liczących się do klasy wykształconej. Był więc pełen tego brie à-brac’u tych „bibelots” niby starożytnych, które muszą zdobić każdy salon przyzwoity. Tylko pani du Pont, pomimo jej mnogich znajomości, brakło kogoś, coby wyborem sprzętów kierował, salon więc, w którym Henryk IV, Ludwik XIV i XV, a nawet XVI, razem się spotykali w sprzętach, nacechowanych charakterem smaku ich epok, wyglądał raczej na magazyn starożytności wątpliwych, niż na artystycznie urządzone mieszkanie.
Miłości piękna i sztuki czuć w tem nie było, ale pretensye tylko do elegancyi wedle mody.
Strona:PL JI Kraszewski Nera 3.djvu/21
Ta strona została skorygowana.