Wśród fraszek znajdowały się i bardzo ładne, a cenne, i wielce podejrzanej wartości, a niesmaczne. Sprzeczało to się z sobą dziwnie, a obrazy na ścianach były najpocieszniej zmieszanemi croûte’ami i ślicznemi arcydziełami mistrzów, nabytemi przypadkiem. Razem wzięte wszystko to mówiło tylko, że dosyć kosztować musiało. A o to też najwięcej może szło gospodyni.
Jeszcze nie miały czasu te panie usiąść w salonie, gdy u drzwi dzwonek się dał słyszeć i wkrótce potem wszedł Filipesco, jak zawsze, w ubraniu umyślnie zaniedbanem (ale bielizną książęcą). Minę miał straszliwie znudzoną. Przywitał gospodynię, wykrzyknął, Lolottę zobaczywszy.
— Diantre! pocóżeś taka piękna? Dla mnie już zapóżno!
I zwrócił się z wielkim pośpiechem do pani de la Porte.
— A! a! nareszcie! — potrzebowałem was widzieć koniecznie.
Siadł przy niej, nie troszcząc się już o resztę towarzystwa.
— Mów mi pani o mojej Nerze? mów, proszę, wiele, wszystko.
— Parfaitement, — roześmiała się pułkownikowa, — ale, gdy ją znać będę, dotąd się tem pochlubić nie mogę.
— A! ba! Jeśli wy jej nie poznaliście dotąd, — odezwał się Filipesco, — to nie wiem, czy ją znać kiedy będziecie, wy macie oko tak wprawne.
De la Porte roześmiała się przymuszonym uśmiechem.
Strona:PL JI Kraszewski Nera 3.djvu/22
Ta strona została skorygowana.