— Mów mi pani o Nerze...
— Dziewczę jest samowolne, główka otwarta, śmiałość wielka, — odparła pułkownikowa. — Zdaje mi, że nawet wobec Simona zawarowała sobie pewną niezależność. Co do mnie, ja dopiero studyuję ten charakter. Nie mam jeszcze żadnej mocy nad nią.
— Tymczasem, — rzekł Filipesco, — idzie mi tylko o to, abyście mnie do niej wprowadzili. Powiecie jej, że ja, jej ojciec, żądam się z nią widzieć. Nic więcej. Tego mi odmówić nie może.
— A gdzież ja z wami mogłam się spotkać?
— Gdzie się wam podoba, — odparł książę.
Pułkownikowa się zamyśliła.
— Śniadanie na stole! — przerwała gospodyni.
Weszli do jadalni. Ta miała kredens strojny w Delfty i fajanse, a majoliki nowo-stare, na których widok uśmiechnął się sarkastycznie książę. Kilka półmisków na fajerkach stało na stole, ku którym, z miną znawcy i lornetką w oku zbliżył się, rozpatrując W nich, Filipesco.
— Didntre! — zawołał, patrząc na omlet. — Jeżeli to nie jest pokrajana stara rękawiczka, — to mogą być trufle.
— Powąchaj-że! — odparła, rumieniąc się zagniewana gospodyni.
— Diantre, pachnie Périgord’em! — roześmiał się. — Siadajmy.
Strona:PL JI Kraszewski Nera 3.djvu/24
Ta strona została skorygowana.