w gotowości na przyjęcie miłego pana. Po niej oglądała apartament matka, na ostatku nawet ojciec, nie licząc Witebskiego, który atrament, papier i kilkanaście tomów nowości położył w sypialni. Kapitan Cholewa sam przeznaczonego Lesławowi wierzchowca spróbował i był z niego kontent.
Młody pan jechał z sercem poruszonem wspomnieniami — biło mu ono do Poddębców, do kochanych rodziców, do tego ślicznego gniazda, — ale jakaś gorycz truła teraz powrót ten do domu.
Wstydził się tego, co doznawał. Nera odciągała go stąd ku sobie, Nera, która mimo całego uroku i wdzięku, mimo elegancyi, — na tle obrazu Poddębiec wyglądała, jako cyganeczka.
Wyobrazić jej sobie tutaj — nie umiał, myśląc o niej, — rumienił się mimowolnie. Ciągnęła ona za sobą Filipesca, Simona, cały świat jakiś kosmopolityczny, awanturniczy, który się z tutejszym nie godził. Trwoga i niepokój przejęły go smutkiem.
Z tem uczuciem zajechał on przed ganek pałacu, na którym czekała na niego matka z panną Salomeą, ojciec, ks. Goński i zdala kapitan Cholewa. Oprócz tego służba niemal cała cisnęła się dokoła ganku i klombów otaczającego ogrodu.
Przytomność matki była już uspokajającą. Hrabina Dorota trochę bledsza, niż zwykle, drżąca, — uściskała syna ze łzami w oczach. Wydał się jej mizernym i smutnym, mimo wesołości, którą starał się okazać.
Strona:PL JI Kraszewski Nera 3.djvu/54
Ta strona została skorygowana.