— Proszę cię, Lesiu, — otwarcie, — nie jak z ojcem, mów jak z najlepszym przyjacielem... mów.
Syn zaczął od uściskania ojca.
— Kochany ojcze, — rzekł. — Wiem bardzo dobrze, iż zajęcie moje tą biedną, ale zachwycającą istotą, jest prawdziwem nieszczęściem dla mnie, a zmartwieniem dla was, ale nie szukałem ani znajomości, ani zbliżenia się, los miał w tem większy udział, niż ja... Broniłem się. C’est plus fort, que moi.
Ojciec załamał ręce.
— Ani wy, ani matka, — ciągnął dalej Lesław, — nie macie przez to obawiać się czego. Będę cierpiał, to prawda, ale swobodnie sobą nie rozporządzę. Bądźcie spokojni.
— Ale nam o twoje szczęście chodzi! — odezwał się ojciec, tą rezygnacyą więcej podrażniony, niżby był oporem. — Co najgorsza, — dodał, — oddziałało to na twoje zdrowie.
Przerwana rozmowa i zwierzenia się — po chwili szły dalej. Ojciec chciał bliższych wiadomości o księciu Filipesco, o Simonie, o matce, o przeszłości Nery. Lesław, raz postanowiwszy być szczerym, nie taił nic, — wolał odrazu, choć niemiłe rzeczy, wyspowiadać, niżby potem ojciec miał je z innych źródeł dostać.
Cały ten świat kosmopolityczny, do najwyższego stopnia wstrętny staremu Leliwie, przyprowadzał go do rozpaczy.
Strona:PL JI Kraszewski Nera 3.djvu/66
Ta strona została skorygowana.