Nera powiedziała Lesławowi, iż matka jego wrażała poszanowanie i budziła współczucie.
Ścisnął za to gorącą jej rączkę, — i, gdyby nie natrętne przypomnienie Rumuna, miłość jego wzmogłaby się jeszcze. Ale teraz ile razy się chciał zbliżyć do niej, między nią a sobą widział tego nieznośnego parobczaka, śmiejącego się białemi zębami i czerstwą swą urągającego młodością...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Życie płynęło tak dalej w oczekiwaniu czegoś, coby mu żywszy w pewnym kierunku ruch nadało. Wszyscy się czuli w jakiemś interim, w stanie przygotowania do jakiegoś wypadku nieokreślonego, nikt nie śmiał stanowczego naprzód zrobić kroku, z obawy, aby nie stracił tego, co miał, a co było — znośnem.
Ze wszystkich jednak najmniej tym stanem przechodnim zdawał się zaspokojony Lesław. Niema nic boleśniejszego nad powątpiewanie o kimś, kogo się kocha. On właśnie był na tym stopniu niepewności, z którego nie wiedział czy spadnie w przepaść, czy uleci do niebios. Nera wydawała mu się niekiedy ideałem, czasem coś z sarkastycznego sceptycyzmu ojca padało na nią, uśmiech jej i wejrzenie przestraszało go. Ile razy nadchodził Rumun, z nim razem nowy wyraz zjawiał się na jej twarzyczce, jakieś wesele niby szyderskie, a Lesławowi przykre, bo w niej zdawało mu się ono profanacyą. Andrea z każdym dniem był śmielszym. I Nera i Filipesco