Strona:PL JI Kraszewski Noc sylwestrowa 2.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Jechał młody pan na złocistym rydwanie, z włosami rozwianemi dokoła głowy, ale oblicze nieprzejrzystą maską było okryte, która zwolna zsuwać się miała z tajemniczej jego twarzy... Za wozem jego szło ich dwanaście, okrytych tajemniczemi opony, a przy każdym z nich pachołków szło kilkudziesięciu poodziewanych dziwacznie, orężnych i bezbronnych... Przy każdym z nich kręcił się rój dziewcząt białych. czarnych, szarych, pstrych, płaczących i śmiejących się do rozpuku.
Pochodu końce ginęły gdzieś w dalekich mrokach — wlókł się powoli. Muzyka z niebios grała mu pieśń niezrozumiałą. Jedni w niej słyszeli radosne wybuchy, drudzy jęki, inni groźby i przekleństwa.
I w obliczu Roku miljony widzów z dołu upatrywały czarnego kata, który niósł stryczki i miecze; drudzy miłosiernego światłości anioła. Wydawał się strasznym jednym, drugim wesołym... I głosy sprzeczały się z sobą:
— Stare dekoracje! pomięte stroje! zgniłe w garderobie gałgany. Światło jaskrawe... muzyka fałszywa uszy rozdzierająca. A zawsze toż samo! Dyrektor psu na budę, reżyser wart postronka! Bilet każdy życiem płaci, a patrzeć nie ma na co?!
— Co za urok! jaka świeżość — co za harmonja urocza. Klaszczmy im w dłonie. Nigdy nic podobnego nie widziano na arenie... Nowi artyści arcymistrze — dyrektor genjalny — przedstawienie arcydzieło! Czujesz woń w powietrzu... skropiono arenę!... sypcie oklaski...
Cisza — syki wężów słychać z jednej, śmiech głupich ptasząt z drugiej strony.