go, nie można było dojść; nauczyciel przypisywał to sobie.
Następnie widoczną była w nim powoli przychodząca zmiana, chociaż całkiem powierzchowna, lecz niezaprzeczenie zdająca się prowadzić ku lepszemu.
Zuchwalstwo zastąpiła chytrość, niby powolność i posłuszeństwo, potakiwanie milczące. Ale, jak dawniéj, tak i teraz, w domu z nim męka była i strapienie, bo ciągle coś tasował, wyciągał, a i książki Bernardkowi ginęły, idąc na Żydy.
Emil zawsze piérwszy denuncyowal stratę i wiedział kogo o nią można było posądzić, tak że sam umiał czysto wychodzić i odwrócić podejrzenie.
I tego roku Bernardek przeszedł świetnie do ostatniéj klasy, a jego wychowaniec postąpił do piątéj.
Co do nauki, nic mu nie było można zarzucić: pojmował łatwo, pamięć miał wielką, ale głęboko się nie zaciekał. Bernardek postrzegał to z niejakiém podziwieniem, że wielu rzeczy umiał się domyśléć, nie ucząc, albo tak z zadania wywinąć, iż zdawało się, jakby je rozwiązywał. Oszukiwać doskonale miał talent niepospolity.
W Bernardku te lata rozwinęły to, co obiecywały poprzedzające. Był-to już niemal dojrzały
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/107
Ta strona została skorygowana.