człowiek i za takiego go uważano; on tylko sam siebie bardzo jeszcze mało cenił.
Czas nadchodził, w którym o kierunku na przyszłość rozstrzygnąć było potrzeba. Matka, która się najwięcéj o chléb troszczyła, o spokojny dla niego byt i życie, pocichu podszeptywała medycynę, która i teraz i dawniéj uchodziła za najpewniejszy chleba kawałek. Bernardek jednak najmniejszego do niéj nie czuł powołania; serce go ciągnęło do literatury, poezyi, do nauki, która nic nie daje, oprócz gałązek lauru, a jéj wszystko poświecić potrzeba.
Ojciec mawiał mu zawsze, że popełnia czyn świętokradzki, kto głosu powołania nie słucha, bo ten jest głosem Bożym. Słowa te ojca były dla dziecka świętemi.
Lecz w pojęciu jego literatura, choćby tylko dała skromną posadę nauczyciela, płaciła sowicie rozkoszami, które przynosiła zaspokojonéj duszy.
On przeto postanowił sobie poświęcić się literaturze, matki tylko nalegania i niepokoje od oświadczenia się z tém stanowczo jeszcze go wstrzymywały.
Wreszcie i ona dziecku nie miała siły się sprzeciwiać.
Wciągu tego pół wieku, który nas przedziela od lat młodości Bernardka — wiele, bardzo wiele
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/108
Ta strona została skorygowana.