był prześliczny, dźwięczny, harmonijny, wykwintnie wydłutowany, tak że pokrywał słabość treści, odświéżał co w niéj było zużytego.
Poszły próbki te po rękach, dostały się ówczesnym koryfeuszom i... zdumiały.
Wszyscy znajdowali w nich zapowiedź znakomitego talentu; ale Bernardek był w rozpaczy, bo czuł, że one fałszywą dawały miarę jego zdolności i siły.
Brodziński, który się tak po ojcowsku zajmował młodzieżą, powołał go do siebie. Z uniesieniem wyraził się o piosence i baladzie, które mu przyniesiono.
Ze spuszczonemi oczyma słuchał tych pochwał Bojarski.
— Panie profesorze — rzekł — prawdziwie nie zasłużyłem na nie. Czuję ile braknie tym piérwszym młodzieńczym porywom. Nie mam jeszcze nic wyrobionego, własnego; są to oddźwięki, powtórzenia i... wiem że są słabe.
— Tem lepiéj — odparł profesor — że zbytniéj wagi nie nadajesz temu, choć to są rzeczy piękne. Wydrukuję je.
— Ale bez imienia mojego! — zaczął prosić Bernardek.
— Zgoda na to — rzekł, śmiejąc się, Brodziński.
W druku — o cudo! — samemu poecie próby te
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/112
Ta strona została skorygowana.