léźć miejsce korepetytora... Bernardek stracił go z oczu. Sposobić się miał na jurystę.
Koleżeństwo uniwersyteckie wprowadziło Bernardka, którego już mianowano poetą, w sfery nowe.
Młodzieży z wyższych towarzystwa warstw było dosyć. Ci nawet, co zpoczątku sposobili się w domach, przy nauczycielach prywatnych — przechodzili do uniwersytetu i zasiadali na ławach obok dzieci ubogiéj szlachty i urzędników.
Powierzchowność, skromność, dobre imię, jakie miał Bernardek, zbliżyły go wkrótce do paniczów. Nie miał on zbyt demokratycznych uprzedzeń, choć ojciec jego nigdy się do panów nie cisnął i o stosunki z nimi nie starał.
Bernardek téż ani unikał, ani się napraszał, ale znajdując w dobrze wychowanéj młodzieży przyjemność — nie dziczył się. Więcéj on do niéj przypadał, niż wielu popsutych chłopaków rodzin zamożnych. Jest bowiem pewna arystokracya natury, czyniąca czasem najprostszych wieśniaków wybrańcami, gdy potomkowie krwi znakomitéj gburami być mogą. Bernardek miał to poczucie przyzwoitości, delikatności, a w obejściu się ogładę, które w salonie, mimo nieoswojenia się z nim, nie wydawały obcego mu przybysza.
Powoli poznawał świat, rzucał w jego głębie ukradkowe wejrzenia i nabywał wyobrażenia
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/116
Ta strona została skorygowana.