mi rękami. Były to pospolite i niekosztowne przysmaczki... a matka cieszyła się z nich dla Bernardka.
Bardzo mało znajomości nowych zrobiła Bojarska w Warszawie, ale i na tych jéj nie zbywało. Dwie profesorowe, stara panna, daleka kuzynka Wrońca, która mieszkała u kanoniczek, jedna żona urzędnika, stanowiły kółko szczupłe... Z tych pań, oprócz jednéj profesorowéj i żony referendarza, żadna nie miała córek i młode panienki, któreby spokój serca Bernardkowi odebrać mogły, nigdy prawie nie bywały w domu.
Bojarska się obawiała niezmiernie dla syna, aby zawcześnie nie obarczył się rodziną, a jako matka, wiele, bardzo wiele wymagała dla niego. Starała się dobadać, czy nie miał jakich miłostek za domem — lecz Bernardek był skromny i zdawał się dotąd o jednéj tylko myśléć matce.
Modliła się na tę intencyą poczciwa staruszka, aby syn jaknajdłużéj z tém usposobieniem pozostał...
Wtém jednego dnia spotkała Bojarską niespodzianka.
W chwili gdy powróciła z kościoła, Katarzyna, czekająca na nią w sieni, szepnęła jéj na ucho, uśmiéchając się, że jakaś pani czeka na nią w saloniku.
— Kto?
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/119
Ta strona została skorygowana.