piał, ale miała macierzyńskie przeczucie niebezpieczeństwa.
Jak się to najczęściéj zdarza, to czego się człowiek obawia, przyjść musi. Wśród rozmowy usłyszano kroki, które matka poznała: Bernardek wszedł i stanął jak osłupiały.
Rumieniec, pomieszanie byłyby go zdradziły, gdyby matka w téj chwili nań spojrzała. Uderzyło ją tylko, że nadzwyczaj uprzejmie i gorąco powitał Saską, że Klarcia się trochę zmieszała, a Bernardek przystąpił do niéj z jakąś nieśmiałością niezwyczajną.
Panna stawiła się dumnie, śmiało, ale wkrótce potém zaczęła śmiać się, poruszać i tak zalotnie spoglądać, krygować, przekręcać główkę, iż Bojarskiéj aż się serce ścisnęło.
Bernardek niezmiernie był wesół. Począł rozpytywać, siadł i dotrwał aż do pożegnania pani Saskiéj, którą do drzwi sieni przeprowadził.
Zaledwie wrócił do matki, gdy nienawykły do tajenia się przed nią z myślami, wykrzyknął jakby mimowolnie:
— Matusiu! jakaż ona piękna! jaka piękna!
Pobladła Bojarska.
— Jużci niczego — odpowiedziała zimno — niczego; ale żeby znowu coś było nadzwyczajnego — nie widzę.
Bernardek zamilkł.
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/122
Ta strona została skorygowana.