Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/123

Ta strona została skorygowana.

W sieni dwa słowa zamienili z sobą. Dziewczyna wcale nie była ani czułą, ani poruszoną; zgóry i jak wyrostka traktowała starego wielbiciela.
Popsuły te odwiédziny humor biédnéj profesorowéj. Wykrzyknik syna brzmiał jéj w uszach.
Tak, wistocie była nadzwyczaj piękna, ale miała téż w sobie coś dla Bojarskiéj odstręczającego... Postanowiła na intencyą, aby Bóg od syna odwrócił pokusę, zmówić koronkę do Przemienienia Pańskiego, a z odwiédzinami Saskiéj wcale się nie śpieszyć... aby nowych nie wywołać.
Na Bernardzie widok Klarci, któréj wspomnienie nosił w sobie, uczynił nadzwyczajne wrażenie.
Zarodek stary puścił nanowo; marzenie dziecinne przeistoczyło się w tę miłość piorunową, którą obudzą jedno wejrzenie.
Króciuchna chwila, spojrzenie, drgnienie jedno serca — nowe szczęście rozlało po niém. Błogo mu było i straszno; męczarnia, niepokój i niewypowiedziana rozkosz całą jego zmieniły istotę. Coś, na czém życiu jego zbywało, uzupełniło je. Stał się tego dnia innym człowiekiem, a raczéj teraz dopiéro wyszedł z dzieciństwa.
Sparty nad książką, przez cały wieczór rozpamiętywał uroczą piękność tego zjawiska, promienisty blask téj istoty, która musiała w kształtach greckiéj bogini kryć téż boską duszę i serce.