Obraz Klarci nie dał mu zasnąć długo; w marzeniu nawet jego zaszła zmiana: latał po obłokach. Prawie nie wiedząc jak, rano stworzył wiérsz „Do....” który pałał całym ogniem piérwszego, gorącego uczucia.
O wszystkiém tém Bojarska wcale wiedziéć nie mogła; ale coś jéj mówiło dni następnych, że w synu zaszła zmiana niepojęta, niezrozumiana. Oczy pałały jakimś ogniem, twarz miała wyraz smętny razem i upojony, w rozmowie były porywy, tęsknice, pragnienia, o jakich dawniéj nigdy z ust jego nie słyszała.
Nie mogła tego przypisać widzeniu Klarci, bo nie pojmowała, aby jedno krótkie spotkanie, kilku słów zamiana, mogły tak wielki wywrzéć skutek.
Baczniéj poczęła go śledzić.
Los tymczasem, ten nieubłagany pan, który rzuca na drodze życia przepaście i zwodnicze ułudy, zaraz w parę dni potém, powracającemu przez Saski ogród do domu Bernardkowi nastręczył Klarcię.
Szła ona z małą siostrzyczką, a raczéj kuzynką, trochę zwiejska ustrojona, bez wielkiego smaku, narzucająco się, jaskrawo... i wydawałaby się może śmiészną wśród wykwintnych tualet Warszawianek, gdyby tak zachwycająco piękną nie była.
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/124
Ta strona została skorygowana.