z błota, Bojarski zaś nie chciał znać człowieka, który matki jego nie poszanował. Twardziński w swoich kółkach starał się odmalować dawnego protektora jako zarozumialca, pedanta i człowieka głupiego.
Szkodzić mu nie mógł, ale kąsał. Przed Klarcią téż wystawił go w barwach śmiesznych, a ona wcale się za nim nie ujmowała. Dla niéj wszystko było dobrém, co pobudzało do śmiechu.
Nagle z wielką boleścią swą Bernard, stale uczęszczający do ogrodu Saskiego, przekonał się, że Saska chodzić tu przestała. Nie spotykał jéj więcéj. Niespokojny był o jéj zdrowie. Sam się o nie dowiadywać nie śmiał, matce zaś poddać téj myśli nie chciał, aby się niepotrzebnie nie zdradzić.
Sama Bojarska, po długiéj przerwie, poszła do staréj znajoméj. W domu nic nie było zmienionego, ale zajęcie wielkie i ruch jakiś panował. Klarcia chodziła dumniejsza i bardziéj rozkazująca, niż kiedy.
Saska, nachyliwszy się do ucha profesorowéj, wyznała jéj pocichu, ze łzami w oczach, że Klarcia, kochana jéj Klarcia, była tak jak narzeczoną... Starał się o nią majętny wdowiec i dziéwczę było tak rozumne, iż się za podżyłego wyjść nie wahało.
Oświadczył się już wujowi.