Odetchnęła biédna profesorowa i powinszowawszy z serca Saskiéj, a podziękowawszy Bogu, że ją tak cudownie uwolnił od wielkiéj treski, pośpieszyła z nowiną do domu.
Bernardek dnia tego późniéj niż zwykle powrócił. Pozwolił sobie być w teatrze... grano dramat jakiś nowy.
Rozmarzony wstąpił ledwie na próg domu, gdy matka go powitała z rzadką wesołością i czułością podwójną, jakby ocalonego.
Nie śpieszyła jednakże z wiadomością, ażeby się nie zdradzić.
— Byłam dziś u Saskiéj — odezwała się wkońcu.
Bernard aż podbiegł ku niéj.
— Zdrowi? — spytał.
— I szczęśliwi — dodała stara. — Wystaw sobie, Klarcia robi partyą co się zowie: wychodzi za mąż za niemłodego, ale majętnego wdowca.
Zdradził się Bojarski załamaniem rąk i bladością.
— To okropne! — zawołał.
Spojrzała mu matka w oczy.
— Cóż w tém tak okropnego?
Zamilkł Bernard.
— Prawda że piękna — dodała matka — ale téż to wszystko. Zalotna, płocha i w głowie niewiele. Ani gospodyni z niéj, ani matki, ani żony nie będzie nigdy.
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/133
Ta strona została skorygowana.