Klarcia wybuchnęła śmiechem.
— To ja chyba nie mam serca — rzekła obojętnie.
Choć urywek ten rozmowy, która się dłużéj przeciągnęła, powinien był ostatecznie ostudzić i rozczarować Bojarskiego, jednak tłumaczył go sobie dziwactwem i swywolą. Zdawało mu się nienaturalném to, co ona głosiła z najmocniejszém przekonaniem.
Powrócił do matki pocieszony.
Dla niego, dopóki ona była wolną, nic jeszcze straconém się nie zdawało. Marzył, że skończywszy uniwersytet, otrzyma z łatwością miejsce profesora szkół wojewódzkich. Z powołaniem literata, poety, godziło się doskonale nauczycielstwo i zapewniało byt nie świetny, ale wolny od wielkiéj troski.
Naówczas mógłby już starać się o Klarcię i pochlebiał sobie, że dziéwczę, udające obojętność taką, poda mu rączki chętnie... że będą szczęśliwi, bardzo szczęśliwi! Zawsze jeszcze widział w niéj z uporem zakochanego nie tę, jaką była, ale jaką z niéj sobie stworzył.
Łatwo wystawić sobie, jak profesorową poruszyła wiadomość o tém, że małżeństwo zerwane zostało. Powracały obawy. Były one teraz bardziéj jeszcze uzasadnione, bo Bernard mniéj się
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/136
Ta strona została skorygowana.