Bernard wkrótce potém wyjechał z Wrońcem na Podlasie.
Jak przewidziéć było można, działo mu się bardzo dobrze. Sam powiadał, że gdyby tak jeszcze z matką, rajskie byłoby to życie.
Zabrał z sobą dość książek, a tu znalazł ich taki dostatek, że swoich nie potrzebował. Skorzystał z tego, aby się z nowemi prądami odżywioną poznać literaturą francuską. Była ona właśnie w téj dobie lenienia się z klasycyzmu, które w początkach do poczwarnych nieraz prowadziło wybryków.
Chciano nowości, popłacała jaskrawość, zmagano się więc na poczwarności; ale wśród tego wylewu rzeczy tylko dziwacznych, były i genialne połyski. W. Hugo, Lamartine, Janin, cała falanga romansopisarzy i dramaturgów.
Na spokojnym umyśle Bernarda ta gorączkowa literatura zrobiła wrażenie potężne, lecz niejasne. Czuł jéj piękności, nawet pobudki jéj ekscentryczności po długiém zastygnięciu — ale nie wiedział, czy wszystko w niéj było usprawiedliwioném, najmniéj zaś czy wybryki były samym celem, czy środkiem zdobycia swobody i szałem po długiém odrętwieniu.
Hrabina obawiała się tego wybuchu. Jeden Lamartine i niewiele rzeczy W. Hugo zachwycały ją.
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/148
Ta strona została skorygowana.