go składał się wkońcu dostatek. Co możniejsi stawali u profesorów, którzy licznych uczniów utrzymywali; ubożsi wciskali się do mieszczan, pod nadzorem starszych towarzyszów. W ten sposób u drzwi życia łączyły się z sobą, mieszały, poznawały, bratały różne stany i klasy, które w późniejszém téż życiu ociérać się o siebie i obcować z sobą miały. Szkoła taka była propedeutyką przyszłego żywota — przygotowywała do niego.
Około tak zwanéj Akademii, w domkach nauczycieli, skupiało się, co stanowiło wybór i śmietankę młodzieży. Coraz daléj od niéj rozsypane było ubóstwo, które późniéj często wyprzedzać miało i zaćmić na czele stojących towarzyszów. O kilka tylko kroków od murowanéj szkoły staréj z osobnym, małym ogródkiem, zarosłym bzami wiszniami dzikiemi — mieścił się dworek, od lat wielu zajmowany przez profesora Jana Bojarskiego. Wykładał on łacinę, uczył polskiego i zastępował czasem historyka. Na skromném swém stanowisku nauczyciela wydziałowéj szkoły, profesor daleko wyżéj sięgał nauką i wykształceniem, niżby się spodziewać było można.
Spojrzawszy nań, poznać było łatwo rozbitka, który po burzy schronił się z rezygnacyą spokojną pod ten dach nizki.
Zdala czuć w nim było szlachcica, a może na-
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/16
Ta strona została skorygowana.