Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/179

Ta strona została skorygowana.

Twoja — bo doprawdy nie wiem, czegochciéć i życzyć.
— Ja tak samo — przerwał Bojarski. — Radbym pozostać i lękam się. Niezupełnie się zgadzamy z hrabiną w wielu ważnych kwestyach. Ona nie ma zwyczaju ustępować, a ja od tego, co za prawdę poczytuję, nie mogę.
Łzy kręciły się w oczach matki, która je nieznacznie, skręconą w wałeczek chusteczką ociérała.
Bernard stał przed nią zadumany.
— Niezbyt się niepokoję tém co wypadnie — rzekł, biorąc rękę matki. — Niech matusia téż będzie spokojną. Znajdę sobie inne zajęcie, mniéj zapewne korzystne i świetne, ale téż mniéj kłopotliwe.
— Wola Boża — szepnęła Bojarska, wzdychając.
— Tego matusia pewną być może — dodał — iż ja ustępstwem się nie splamię takiém, któreby mnie poniżało. Na chléb zarobię zawsze, a sumieniu kłamu nie zadam.
Staruszka pocałowała go w głowę.
— Jestem spokojną — rzekła. — Opatrzność Boża opiekowała się nami dotąd, ufam jéj i na przyszłość. Ja niewiele potrzebuję, a ty, biédaku, przywykłeś znosić cierpliwie, co Bóg zsyła.
— Dotąd nie mam zasługi żadnéj — dorzucił,