Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/181

Ta strona została skorygowana.

— Mój ojcze — wzdychając, mówiła hrabina — to darmo, zupełnie nam odpowiadającego człowieka wątpię, byśmy znaleźli. Ten przynajmniéj szlachetny jest, uczciwy, stateczny i otwarty. Ma przymiotów wiele i kocha Gwalbertka...
— Droga pani — odparł ksiądz a jeżeli późniéj wpływ, tego nauczyciela, codzień, nieustannie obcującego z uczniem, okaże się zgubnym, albo nawet wątpliwym, cóż pani poczniesz wtedy, związawszy się umową na pewien przeciąg lat? Pozbyć się go nie będzie można inaczéj, jak stosunkowo wielką ofiarą.
— Dla tego téż — przerwała hrabina — chcę jutro z nim mówić, stawiąc mu warunki nowe: umowę roczną na przykład, a wrazie rozstania się, jakąś indemnizacyą.
Ksiądz zgadzał się na to milcząco.
Tak tedy nazajutrz, po obiedzie, gdy wedle zwyczaju wszyscy się rozchodzić mieli, l’abbé pozostał z Gwalbertkiem, a hrabina skinęła na Bojarskiego, aby za nią przeszedł do gabinetu.
Nie chcąc dać poznać po sobie niepewności i walki, hrabina Anna przybrała niezwykły ton wesoły, uprzejmie wskazała krzesło Bernardowi i odezwała się z pewną poufałością:
— Trzy miesiące upłynęły nam bardzo szybko, i pomimo małych różnic w zapatrywaniach się naszych, sądzę że pan równie nas znośnymi znaj-