Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/183

Ta strona została skorygowana.

Bernard zrozumiał. Nie chciał się w dłuższą o tém wdawać rozprawę i skłonił tylko głowę.
Hrabina wstała, podając mu rękę, którą pocałował z poszanowaniem, a poruszenie jéj z miejsca natychmiast przywołało niecierpliwego Gwalbertka, który wpadł, wołając nauczyciela na zwykłą przechadzkę. Bojarski radby był zaraz dać matce znać o rozwiązaniu sprawy i uspokoić ją, lecz obowiązek nie dozwalał. Panicz niecierpliwie powoływał go na tę rozmowę na cztéry oczy, która służyła mu do badania o tysiące rzeczy, ciekawych, zagadkowych, niezrozumiałych, a tylko przez Bojarskiego mu objaśnianych... On jeden, zastosowując się do pojęcia ucznia, umiał, nie zbywając go milczeniem, zaspokoić pragnienie wiedzy i młody umysł do samoistnego wprawie myślenia. Iść krok w krok za postępami, jakie czynił Gwalbert, za trudem Bernarda, czuwającego nad powierzonym mu sobie uczniem; śledzić zmiany, którym uległ młody hrabia — nie jest zadaniem naszém. Matka śledziła pilnie rozwijanie się syna, umiała je ocenić, ale się niém trwożyła. Chłopak, zdaniem jéj, nadto szybko dojrzéwał. Ksiądz Francuz znajdował to także i podzielał jéj obawy. Oprócz tego w ogólnych pojęciach o świecie, ludziach, obowiązkach, Bernard wpajał mu zasady, wprawdzie godzące się z nauką ewangeliczną, ale nadawał im, zdaniem