— Mój drogi Bernardzie — zawołał — czynisz mi cześć i przyjemność! Dawaj... wdzięczen ci jestem.
Po wymianie słów kilku, Bojarski odszedł, zostawiając rękopis. Ale ze starym profesorem nie poszło tak łatwo i prędko, jak z Mulińcem, który przez jednę noc połknął wszystko, a nazajutrz rano wyrok ferował. Bojarski, jakkolwiek mu pilno było posłyszéć Żardyńkiego zdanie, nie naglił o nie — czekał.
Upłynął tydzień, począł się drugi, a stary nie przychodził. Spotykali się na ulicy; sam Żardyński naówczas zagajał o rękopisie i dodawał:
— Daj mi się zastanowić dobrze. Przeczytałem dawno, ale odczytuję i myślę nad tém, co czytałem. Odniosę ci rękopis, gdy będę gotów.
Drugiego tedy tygodnia Żardyński nie wieczorem, jak zazwyczaj, ale po południu przyszedł do Bojarskiego, rękopis położył na stoliku i podparłszy się na lasce, medytował długo, nim rozpoczął.
— Książka — rzekł — napisana gorąco, narobi wrzawy niewątpliwie. Wrzawa w literaturze, obudzenie w niéj ruchu i życia, zawsze jest z pożytkiem dla ogółu. Już więc to samo, że twoje opus poruszy, mówi za niém. Ale w wielu miejscach zdajesz mi się parodoksalnym, może zaśmiałym, w innych zasurowym. Nie na wszystko
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/239
Ta strona została skorygowana.