wać ruch tym sferom, którym wykształceniem są obcy — rzeczom, których wartości ocenić nie potrafią. Znają oni jakieś niedostrzeżone dla innych znamiona, po których mogą wywróżyć przedsiębiorstwu powodzenie... Takim fenomenem był pan Teofil, jako wydawca. Książki, któréj nakładu miał się podjąć, nie czytał nigdy: patrzył na człowieka, na stosunki, na treść, na przygodną chwilę — i rzadko się zawiódł na tém, co miało być przyjętém dobrze, a przynajmniéj czytaném chciwie.
Przyjął on Bojarskiego bardzo grzecznie. Niby wypadkiem rozmowa skierowaną została na literaturę, na wydawnictwa.
Pan Teofil skarżyć się począł na oziębłość publiki, na straty jakie porobił na najlepszych książkach i najzdolniejszych pisarzach. W ten sposób zagajał on zawsze przy nowych znajomościach rozmowę na wszelki wypadek.
Bojarski słuchał ciekawie.
Zajnomość została zawiązaną. Pan Teofil prosił o małą przysługę, poddał sądowi młodego literata jakiś rękopism, który mu przyniesiono. Wywdzieczał się, pożyczając mu nowości. Nareszcie jednego dnia spytał znienacka:
— A pan tam nie ma czego w tece?
Nie zaprzeczał Bojarski, że cośby się może znalazło, ale nie chciał śpieszyć z ogłoszeniem,
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/244
Ta strona została skorygowana.