ło, gdy raz, po dłuższéj niebytności u hrab. Zygmuntowstwa, poszedł ich odwiédzić. Hrabina, która zawsze dla niego była uprzejmą i otwartą, przyjęła go chłodno jakoś, milcząco, nieufnie.
Mógł się domyślać, że krytyka poetów, którzy mieli w narodzie wziętość największą i zyskali cześć jego, kazała się domniemywać w Bernardzie nietylko sędziego dzieł pod względem sztuki, ale przeciwnika w przekonaniach, za kres jéj wychodzących. Sądzono, że Bojarski samo czyste źródło natchnienia pragnął zamącić.
Hrabina nie wspomniała gościowi o jego rozprawach, lecz on sam domyślać się mógł, że one tylko jedne usposobienie jéj dla niego zmienić zdołały.
Niezagadnięty, nie mógł się tłumaczyć. Rozmowa szła bardzo leniwo między nim a hrabiną, gdy sam gospodarz się ukazał i szorstko powitawszy Bernarda, niedługo czekając, otwarcie go o książkę zagadnął.
— Cóżeś to chciał? — zapytał go. — Szukać plam na słońcu, gdy my tego słońca tak skąpo mamy? ostudzić cześć dla geniuszu, gdy ona podnosi nas i uszlachetnia? Przyznam się wam, panie Bernardzie, tego po was anim się spodziewał, ani mogę zrozumiéć celu waszego dzieła. Chciałeś chyba, przeciwko prądowi idąc, zyskać Herostratowską sławę?
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/248
Ta strona została skorygowana.