przysłuchując, lubując naturą, któréj był wielkim wielbicielem, a niekiedy w rozmowę się wdając ze swą gromadką.
W powrocie do miasta zwyczajem było, że młodzież pieśń jakąś Karpińskiego, lub nowszą Brodzińskiego intonowała. Przechadzki te odświéżały, rozweselały starego pedagoga, przypominały mu może dni jego młodości; wracał z nich zwykle weselszy, a nawet niekiedy żartobliwy. Jéjmość rzadko mu w nich towarzyszyła, bo nigdy wolnego nie miała czasu. Choć trzy tylko osoby były w domu, nad któremi czuwać musiała, cerowania, obrębiania, naprawek, prasowania, dozorowania praczek miała dosyć od rana do wieczora. Ledwie mogła podołać wszystkiemu z pomocą Katarzyny, która do igły i bielizny ani ochoty, ani wprawy nie miała. Nieustanne paplanie często ją z igłą w ręku trzymało nieporuszoną godzinami.
Wracających z przechadzki profesorowa witała zwykle w ganku, na którym, sparta o poręcz ławki, siadywać lubiła. Tu do niéj przychodziły z innych dworków kumoszki, przyjaciółki, sąsiadki, aby pogawędzić trochę. Sąsiedztwo w ogromnem podwórzu było liczne, nie rachując rodziny rektora, który w murowanéj Akademii mieścił się na górze. A że profesorowie inni wszyscy prawie studentów wielu utrzymywali, dziedziniec
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/28
Ta strona została skorygowana.