Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/285

Ta strona została skorygowana.

słannictwo swe rozkładając na powolniejsze nawracanie — gdy w sieniach głos znowu się dał słyszéć. Klara niespokojnie się podniosła i oczy na drzwi zwróciła. Sama nadzieja, ta, że ludzie znowu zbliżać się do niéj zaczną, twarzyczkę jéj ożywiła i zarumieniła.
Służąca rozmawiała z kimś w progu. Bojarski, nie chcąc być zawadą dla Saskiéj i domyślając się jakiéjś domowéj sprawy, wstał, aby ją pożegnać. Nim jednak ona to postrzegła, w progu ukazała się dobrze Bernardowi znana, ciągle, choć zdala, widywana piękna i charakterystyczna twarz Emila Twardzińskiego.
Nędzne to chłopię, któremu niegdyś podał był rękę Bernard, a potém się z niém rozstać musiał, w tym przeciągu czasu, który Bojarskiemu nic nie przyniósł nad bardzo skromną ilość lekcyj, dobiło się do położenia świetną rokującego przyszłość.
Tajemnicą to było dla wszystkich, jakiemi drogami idąc, Emil, tam gdzie inni padali i ginęli, coraz wyżéj się podnosił, coraz szczęśliwiéj stawał, zawiązywał stosunki, zyskiwał piéniądze i wkońcu dosyć wysoką otrzymał posadę, do któréj go prawnicze jego wykształcenie przygotowało. Przyznawano mu nadzwyczajne zdolności, lecz one same nie starczą nigdy do podniesienia człowieka, zwłaszcza w chwilach zamętu, wciągu których ci tylko, co zręcznie umieją wciskać się,