podłazić, okupywać każdy szczebel — potrafią wzbić się wysoko...
Emil Twardziński swe powołanie obrońcy zmienił na urząd dobrze płatny i otwiérający wrota do sfer, które przed kilku laty zdawały się dla niego niedostępne.
Piękna powierzchowność, wymowa łatwa, humor zawsze wesoły, usłużność dla wyższych, umiejętność zbiérania piéniędzy tam, gdzie inni je tracili — zalecały pana radzcę.
Od czasu jak się rozstali, od lat bardzo wielu, nigdy Twardziński się nie zbliżył do Bojarskiego, nie przemówił do niego, nie okazał najmniejszéj chęci zawiązania z nim stosunków. Bernard téż nadto był dumnym, ażeby miał zrobić krok piérwszy, chociaż urazy zapomniał i gniewu w sercu już nie miał.
Saska była jeszcze u wuja i przy matce, gdy Emil się około niéj kręcić zaczął; dość jéj się nawet podobał, ale na zalotach pustych się skończyło. Późniéj z przyjaciółką dyplomaty odnowiły się podobno stosunki; lecz i Klara na ożenienie rachować nie mogła, niewiele téż je ceniła. Bawił ją.
Od katastrofy i choroby, Emil pierzchnął tak samo, jak inni. Zjawienie się jego zdziwiło Klarę, ale teraz każdemu powracającemu rada była. Ci starzy przyjaciele i wielbiciele zawsze na coś przydać się mogli.
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/286
Ta strona została skorygowana.