uśpioną, od losu poniżoną i rozwinięciu się zatamowaną istotę nieszczęśliwą, w któréj spoczywały władze, co ją podźwignąć mogły i uszlachetnić.
Nie chciał wierzyć, aby ta śliczna Klarcia nie miała w sobie promyka Bożego, ziarna co kwiat wydać mogło.
Roił że teraz, zbliżając się do niéj, łagodnie, powolnie, obchodząc się z nią jak z dziécięciem, wychowując nanowo — potrafi utworzyć to, czém ją widziéć pragnął. Z rozkoszą myślał o tém, jak poświęcając się dla niéj, miał temu aniołowi strąconemu przywrócić białe skrzydła. Było to zadanie trudne, ale godne, aby mu się poświęcić.
Cały plan postępowania miał już ułożony naprzód. Potrzeba było uspokoić ją, ukołysać, obudzić miłość pracy i cnoty, zwalczyć fałszywe pojęcia o życiu i używaniu, zmusić umysł do poważnego zapatrywania się na sprawy ludzkie. Bojarski chciał ją wyrwać zpod wpływu i otoczenia dawnych znajomych, ludzi płochych... Marzył, że wszystko to zwolna, ostrożnie, stopniowo, z wielką miłością braterską da się dokonać.
A Klara?... po wyjściu swych gości, wstała z kanapki, orzeźwiona i rozmarzona. Gdy nic lepszego się nie trafiło, myślała sobie, że potrzeba było pociągnąć choćby Bojarskiego, zjednać go sobie i zmusić do ożenienia. Gotową była nawet trochę się zmienić, aby go sobą nie zastraszyć...
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/292
Ta strona została skorygowana.