Druga edycya rozpraw przyszła do skutku. Już samo to rzadkie na polskiéj książce: „Wydanie drugie, poprawne i powiększone” — zaręczało pewne powodzenie. Bojarski z niepokojem w duszy oczekiwał, jakie teraz uczynią wrażenie.
Stary profesor Żardyński, odczytawszy rękopis, wyraził się o nim wątpliwie.
— Zbyt jesteś sumiennym człowiekiem — rzekł Bernardowi — ażeby cię ludzie ocenić należycie potrafili. Sami oni po większéj części nicponie, a z siebie sądzą o innych. Będą czytali między wierszami rzeczy, których tam niéma, których ty powiedziéć nie chciałeś. Nie uwierzą, abyś był całym i szczérym. Prąd krytyki po piérwszych rozprawach jest ci nieprzyjazny, trudno go będzie odwrócić. Ale któż wié? dzieją się cuda! Lepiéj może i sprawiedliwiéj osądzą, niż się spodziéwamy. Aby działać na publikę, wierz mi, trzeba być zepsutym, chytrzejszym, większym komedyantem, niż ty jesteś.
Po ukazaniu się książki to tylko dało się naprzód uczuć Bojarskiemu, że ludzie od niego stronili, jakby się obawiali, aby ich o nią nie badał.
Nawet na te zwykłe pogadanki wieczorne, które dawniéj gromadziły wszystkich dobrych przyjaciół Bojarskiego, mało kto teraz przychodził. Muliniec się tłumaczył, że nie miał czasu, Larski unikał widocznie Bojarskiego, a Piotruś milczał.
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/294
Ta strona została skorygowana.