Panna Henryka także wymawiała się nadzwyczajném zajęciem, które może nie było prostą wymówką, bo ona jedna szczérze sprzyjała i wierzyła Bojarskiemu.
W jednym z dzienników, do którego wiadomém było że Piotruś Grochowski pisywał, ukazała się piérwsza wzmianka o drugiém wydaniu, dwuznaczna, niemal uszczypliwa, zredagowana w ten sposób, że dziełu dopomódz i zalecić go nie mogła.
Styl zdradzał Piotrusia, poznał go Bernard; ale nikt nad niego nie szanował bardziéj szczérych przekonań i wyrozumialszym nie był na bezwzględne wypowiadanie myśli. Nie miał mu więc wcale za złe tych słów kilku, choć przykre na nim uczyniły wrażenie.
Następnego wieczora Piotruś Grochowski, w swym wyszarzanym surduciku i chustce czarnéj na szyi, zpod któréj bielizna nie wyglądała, bo jéj podobno nie nosił — stawił się zawczasu, sam jeden.
Bernard chodził posępny po pokoju i rad go powitał. Nie skarżył się na to, że go przyjaciele opuszczali i zaniedbywali, lecz bolał nad tém.
Piotruś mierzył go oczyma milczący. Rozmowa zaczęła się od kilku słów obojętnych.
— Może ty mi co powiész przynajmniéj o tych moich biédnych elukubracyach, o których zdania ogółu jakoś się dopytać nie mogę? — zagadnął go Bojarski, podając mu cygaro.
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/295
Ta strona została skorygowana.