ryka, profesor, widząc Bojarskiego przybitym i znękanym fałszywemi sądami o jego dziele, usiłowali mu wmówić, że powinien był w innym rodzaju sił swych próbować.
— Nie jesteś jeszcze dosyć wyżytym, ostygłym, panem siebie, aby się wdawać w rozprawy — mówił Żardyński. — Dlaczego nie rozpocząłeś od ogłoszenia swojego poematu?
Bojarski się zarumienił.
— Bo to są tylko fragmenty i epizody, co wam łaskawie podobało się nazwać tém imieniem, do którego one prawa nie mają.
— Ja także głosuję za panem profesorem — dodała panna Henryka. — Czytałeś nam pan wyjątki, znam je, są prześliczne. Inaczéj wcale z nichby pana sądzono.
— Nie chciałem dawać fragmentów — odparł Bojarski — marzyłem o zbudowaniu z nich foremnéj, pięknéj całości.
— Dumą zgrzészyłeś — odparł Żardyński — gdyż ściśle biorąc, owych budowl o liniach klasycznych, nieposzlakowanych w literaturze staréj i nowéj prawie niéma... Wszystko co jest najpiękniejszego, z fragmentów się składa. Iliada i Odysea urosły z połamanych kawałków, które niezawsze przystają do siebie.
— A Eneida? — zapytał Bojarski.
Żardyński skrzywił się nieco.
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/305
Ta strona została skorygowana.