— Będziemy razem szukali — odparł po namyśle. — Nie możesz pani wątpić, że jéj dobrze życzę, że jéj przyszłość radbym tak zabezpieczyć, aby na nową katastrofę narażoną nie była.
Klara ostygła trochę i wyciągnęła rękę.
— Ja wierzę w przyjaźń pana — rzekła. — Ale zlituj-że się, nie wystawiaj mnie na zbyt ciężką próbę! Ze mnie inną niż jestem trudno będzie zrobić.
— A gdyby to było koniecznością i warunkiem dla zabezpieczenia się na przyszłość? — odparł Bernard.
Klara, skrzywiona, zasmucona nagle, nic już nie odpowiedziała.
Z następnych kilku słów dowiedział się Bojarski, że wczasie jego nieobecności parę razy odwiedzał Klarę pan radzca, i to mu się nie podobało. Z półsłówek domyślał się, że rady tego drugiego przyjaciela były w zupełnéj sprzeczności z tém, co on chciał wmówić Klarze. Przyjmowała téż je daleko chętniéj i dowodziła, że radzca istotnie praktycznym jest człowiekiem.
Spodziéwała się robić znajomości, czarować ludzi, zdobyć sobie kogoś i.... być rozumniejszą, ale zawsze na tém samém polu, na którém tak nieszczęśliwa spotkała ją katastrofa.
Nawracanie szło tak tępo, iż nawet poczętém go nazwać nie było można. Bojarski wyszedł
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/315
Ta strona została skorygowana.