Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/318

Ta strona została skorygowana.

że ludzie się usuwali, że brakło zajęcia, że wkrótce groził niedostatek.
Nie miała się zwierzyć komu i wstydziła się odkryć tę swoję boleść, tłumiła ja w sobie i cierpiała okrutnie.
Z uśmiechniętą jednak twarzą, z obmytemi po łzach oczyma wychodziła do niego, udawała wesołą, starała się go zabawić, natchnąć męztwem.
On tak samo przymuszał się dla matki, jak ona dla niego; ale to długo trwać nie mogło.
Zagrożony, nic umiejąc poradzić sobie, Bernard poszedł w ostatku raz do Żardyńskiego, obrachowawszy się tak, aby go zastał samego, gdy żona w kościele była na nabożeństwie.
Nie wahał się otwarcie przed nim wyznać, co mu groziło.
Był przekonany i nie mylił się w tém, iż profesor mu sprzyja szczérze, a w duszy jego czytać umié.
Zastał starego jak zawsze, nad książką, zatopionego w przeszłości i pożyczającego sobie życia od umarłych.
Uścisnęli się milczący. Profesor, spojrzawszy na bladą i smutną twarz gościa, domyślił się, iż pewnie mu się z czém zwierzyć przychodzi.
— Przerwałem kochanemu panu czytanie miłe — rzekł Bojarski — nad czém témbardziéj uboléwam, iż ja mu nic miłego nie przynoszę, ale przy-