Zbliżył się i, nic nie mówiąc, pocałował go w głowę.
Za Bojarskim stała w sieni matka; słuchała milcząca. I jéj się téż w oczach łzy zakręciły, lecz nie pokazując się i nie mówiąc nic, pocichutku zakręciła się i znikła.
Bernardek dumał.
— Pójdź się w piłkę pobaw z kolegami — odezwał się profesor. — Książka bardzo dobra rzecz, ale czasem młodemu biegać, i poswywolić i poruszać się trzeba.
— A tatko zawsze nad książkami siedzi — rzekł Bernardek, wesoło z ławki powstając.
— Bom stary — tłumaczył profesor — i przeszły dla mnie lata ruchu, a nastąpiły po nich dni cichéj pracy spokojnéj, które przyjdą kiedyś i dla ciebie.
Nic nie mówiąc, posłuszny chłopak położył książkę na ławce i biegiem raźnym popędził w głąb dziedzińca, gdzie się śmiechy chłopców i uderzenia piłek w łapy rozlegały.
Bojarski zajął jego miejsce na lawie. W chwilkę potém pocichu przysunęła się jéjmość i usiadła koło niego.
— Proszę ja ciebie — rzekła pocichu do męża — zkąd temu błazenkowi takie myśli?
— Słyszałaś? — rozśmiał się profesor.
— A jakże...
Bojarski podumał trochę.
Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/32
Ta strona została skorygowana.